Ciemność panuje dookoła mnie. Ciemność mam w umyśle. Ciemność nie pozwala mi logicznie myśleć. Ciemność jest teraz mną. Nie mam pojęcia, czy jeszcze żyję. Może umarłam, nie obchodzi mnie to. Nie czuję bólu, nie cierpię. Nawet poprzecinane kolana mnie już nie bolą. Chciałabym, żeby było tak już na zawsze, ale doskonale wiem, że to jeszcze nie jest mój koniec. Muszę wrócić do walki. Muszę pozbyć się kojącej ciemności.
♥♦♣♠
Cichy jęk wyrywa się z jej gardła,
kiedy gwałtownie nabiera powietrza do płuc i otwiera szeroko oczy, odzyskując świadomość. W Londynie wciąż
panuje noc, chociaż księżyc schował się już za budynkami. Wszystkie światła w oknach mugolskich mieszkań są pogaszone, a zepsute lampy uliczne
zapalają się jedynie raz na jakiś czas. Hermiona wstaje powoli z ziemi,
opierając się przy tym dłońmi o ścianę za swoimi plecami, pomagając sobie w ten sposób w
utrzymaniu równowagi. Nogi wciąż pieką ją nieprzyjemnie od kilkunastominutowego,
ciągłego biegu. Czuje pot na całym ciele, a zwłaszcza w miejscach, gdzie na skórze znajdowały się otwarte rany. Jej klatka piersiowa unosi się
nierównomiernie w rytm niespokojnego oddechu. Wciąż boi się o to, że w każdym momencie ktoś może potraktować ją zaklęciem znacznie gorszym od Avady, chociaż leżące dookoła ciała Śmierciożerców wskazują na to, że przez krótki moment Granger może czuć się względnie bezpieczna.
Wbija mocniej palce w nierówną, popękaną ścianę, kiedy świat przed jej oczami zaczyna kręcić się nieprzyjemnie, cała treść żołądka podchodzi jej do gardła. Tym razem wie, że natychmiast potrzebuje czyjejś fachowej pomocy. Podczas walki została ugodzona zaklęciami, o których istnieniu nie ma pojęcia, a ich brzmienie jest jej zupełnie obce. Rozgląda się dookoła, w poszukiwaniu swojej różdżki.
Podchodzi do niej powoli i schyla się po nią ostrożnie, zaciskając na niej
mocno palce. Zaciska odrętwiałe palce dookoła rękojeści i aportuje się w jedyne
miejsce, w jakim nie bała się pokazać.
♥♦♣♠
Hermiona krzyczy głośno, kiedy jej
stopa zaplątuje się w jakieś zielsko, przez co traci równowagę i przewraca się,
natychmiast lądując w wodzie, która tworzy mały gejzer dookoła jej bezwładnego ciała.
Przeklina szpetnie, starając się wstać jak najszybciej, co okazuje się zadaniem dość trudnym i wymagającym ogromnych pokładów energii, których Hermionie z każdą upływającą sekundą zaczyna brakować coraz bardziej i dotkliwiej. Oddycha ciężko,
rozkładając ręce na boki i spuszcza wzrok na swoje przemoknięte do suchej nitki
ubrania. Każda rana na ciele dziewczyny piecze żywym ogniem, kiedy – nie chcąc
tracić ani sekundy dłużej – rusza powoli w kierunku Nory, którą może dostrzec
znad gęstej roślinności, zarastającej staw niedaleko domu należącego do rodziny Wesleyów.
Obejmuje się jedną ręką, drugą
starając się odgarniać na boki twarde, ostre liście, które kaleczą jej już i
tak mocno pokiereszowaną twarz. Każdy kolejny stawiany przez nią krok boli
niemiłosiernie, powodując nieprzyjemne mrowienie w nogach, od którego kolana
dziewczyny uginają się co chwilę niebezpiecznie. Zaciska jednak mocno usta i
wbija sobie paznokcie w żebra, wiedząc że nie może się zatrzymać. Musi jak
najszybciej znaleźć pomoc, inaczej znowu zemdleje, a na takim terenie było to
jednoznaczne ze śmiercią, albo – w najlepszym przypadku – kilkogodzinnym leżeniem w błocie i brudnej wodzie.
Przechodzi jednak zaledwie kilka metrów i zatrzymuje się w miejscu,
kiedy do jej uszu zaczynają dobiegać głośne krzyki. Natychmiast sięga po swoją
różdżkę i zastyga w miejscu, starając się nasłuchiwać głosów i niebezpiecznych
świstów, które z każdą chwilą stają się coraz wyraźniejsze i zdają się być
jakby bliżej niej, dzięki czemu jest w stanie uznać kilka z nich za znajome. Napina wszystkie mięśnie i zaciska mocno szczękę. Jej oddech
przyspiesza znacznie, kiedy rusza ponownie przed siebie, trzymając rękę z
różdżką wyciągniętą tak, żeby w każdej chwili mogła zacząć się bronić. W tej nawet szkło, które wciąż ma wbite w kolana, a które z każdą chwilą
rani ją coraz bardziej, nie jest przeszkodą. Zamierza walczyć do samego końca; do ostatniego oddechu.
Grząskie błoto obkleja coraz mocniej
jej łydki sprawiając, że stają się ciężkie jakby nakładła sobie kamieni do
butów. Kiedy dociera do miejsca, w którym wycięta została większa część
roślinności wie, że znajduje się pięćdziesiąt metrów od Nory – nie mniej, nie
więcej. To właśnie to miejsce jest przygotowane do deportowania się przez
członków Zakonu Feniksa i to właśnie tu Hermiona powinna była się pojawić.
Niestety, zaklęcie teleportacji jest jednym z niewielu, których nie potrafi opanować i prawdopodobnie nigdy już nie opanuje.
— Harry! —
krzyczy, dostrzegając między roślinami sylwetkę swojego przyjaciela. Podchodzi
jeszcze kilka kroków do przodu i wypuszcza powietrze z płuc z cichym świstem,
czując niezmierną ulgę, kiedy chłopak odwraca się do niej twarzą i zaczyna iść
w jej kierunku tak szybko, jak był w stanie. — Harry — powtarza ciszej, kiedy w
końcu staje przed nią.
— Hermiona?
Co ty tutaj robisz? Co ci się stało? Musimy jak najszybciej zabrać cię do Nory,
tu nie jest bezpiecznie. Śmierciożercy właśnie atakują — dziewczyna ma wrażenie, że przyjaciel wyrzuca z siebie kolejne słowa z prędkością światła.
Nawet nie zdąża zauważyć, kiedy chłopak łapie mocno za jej wyciągnięty nadgarstek,
ściska go i ciągnie mocno w swoim kierunku.
Krzyczy głośno, wypuszczając z
dłoni różdżkę i robi jedynie krok, kiedy kolana uginają się pod nią, a całym
jej ciałem wstrząsa spazm bólu. Opada na kolana, zaciskając mocno powieki i
krzyczy znowu, kiedy Cruciatus po raz kolejny trafia prosto między jej łopatki. Zaciska szczękę tak mocno, że prawie słyszy zgrzytanie swoich zębów i
wyrywa dłoń z uścisku zdezorientowanego Harry’ego, który już w następnej chwili
zaczyna rzucać na oślep zaklęciami w niebo. Dziewczyna łapie za swoją różdżkę i
przekręca się na plecy, w ostatnim momencie odbijając kolejne zaklęcie, lecące
w jej kierunku.
— Bombarda!
— wrzeszczy, celując w krzaki naprzeciwko siebie. Uśmiecha się zadowolona pod
nosem, kiedy bezwładne ciało Śmierciożercy unosi się w powietrze, by po chwili
opaść kilka metrów w tył. Podnosi się z błota, klnąc szpetnie pod nosem. Świat
przed jej oczami zaczyna niebezpiecznie wirować. Stara się to jednak
zignorować, rzucając kolejnymi zaklęciami.
Robi krok w tył, natrafiając plecami
na plecy swojego przyjaciela. Mija sekunda zanim decyduje przycisnąć się do
nich mocniej. Rzuca zaklęciami, starając się odeprzeć jak najwięcej
ataków. Z każdą kolejną chwilą ma wrażenie, że liczba Śmierciożerców zwiększa
się. Dyszy ciężko, odsuwając się powoli od Harry’ego, widząc że taki sposób
walki nie ma najmniejszego sensu.
— Petrificus
Totalus!
Hermiona mruży oczy, widząc jak
sparaliżowane ciało opada zaraz obok niej. Odwraca głowę, zerkając ponad swoim
ramieniem w kierunku, z którego błysnęło bezbarwne światło. Posyła mały uśmiech w
kierunku Syriusza, zza którego, spomiędzy wysokiej trawy, wybiegają pozostali
członkowie Zakonu Feniska. Nie mija sekunda, kiedy dziewczyna na powrót rzuca
się w wir walki, czując nową dawkę energii.
Biega w tę i z powrotem, wypowiadając coraz to nowe uroki i odbijając te, które wymierzone były prosto w nią, albo w kogoś z jej przyjaciół. Czuje przyjemne
mrowienie na skórze i przyspieszone tętno. Adrenalina na dobre zawładnęła jej
ciałem powodując, że przestaje czuć wszystkie rany na swojej skórze, które
do teraz piekły ją żywym, piekielnym ogniem.
Krzyczy głośno, widząc jak zielone
światło mknie prosto w kierunku Rona. Podbiega do niego natychmiast i rzuca się
do jego nóg podcinając je, przez co oboje opadają boleśnie na błoto. Syczy
cicho, mocniej zaciskając palce na różdżce i natychmiast przekręca się przodem
do Śmierciożercy.
— Avada
Kedavra! — ryczy, a postać ubrana w czarne szaty natychmiast pada jak długa.
Ron przygląda jej się z niedowierzaniem. Prawdopodobnie nikt w Zakonie nie
podejrzewał, że Hermiona Granger zdobędzie się kiedykolwiek na to, żeby zabić
drugiego człowieka. Niestety wojna zmienia ludzi i niejednokrotnie muszą rezygnować z wyznawanych przez siebie wartości.
Dziewczyna uderza mocno Weasleya w ramię, odpychając go w ten sposób gwałtownie i
sama odskakuje w ostatnim momencie na bok. Czerwona poświata uderza w ziemię
prosto w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą siedziała. Podrywa się
natychmiast, biegnąc by dalej walczyć. Wie, że trzeba obronić Norę. Jeżeli
Śmierciożercy dostaną się do jej wnętrza, to nie będzie już dla nich
najmniejszej nadziei na zwycięstwo.
♥♦♣♠
Po mniej więcej godzinie zaciętego
boju, Granger opada wyczerpana na kolana, dysząc ciężko. Kolejne spazmy bólu,
przechodząc co chwila przez jej sparaliżowane ciało, które porusza się w rytm
nierównego, urywanego oddechu. Wbija mocniej palce w błoto i zaciska powieki,
spod których powoli zaczynają wypływać pojedyncze łzy, których nie jest w
stanie powstrzymać. Przełyka ciężko ślinę, czując nieprzyjemne pieczenie w żołądku,
które powoduje u niej odruch wymiotny. Czuje dłoń na swoim ramieniu, ale
odtrąca ją, wkładając w to całą siłę, jaka jej pozostała. Nie chce, żeby
ktokolwiek ją dotykał.
— Syriuszu,
Remusie, uważajcie! To wcale nie musi być panna Granger!
Granger kręci lekko głową i klęka
powoli na błocie, rozglądając się dookoła po wszystkich członkach Zakonu
Feniksa. Kładzie dłonie płasko na swoich udach, unosząc wysoko jedną brew.
Czuje się jak zwierzę na wybiegu, które zostało wypędzone ze swojej bezpiecznej
klatki ku uciesze tłumu.
—
Oczywiście, że to ja — rzuca w kierunku Moody’ego, kiedy ten podchodzi do niej,
kulejąc mocno na jedną nogę i przykłada jej czubek swojej różdżki do gardła.
Odchyla głowę mocno do tyłu, nawet na sekundę nie spuszczając wzroku z jego pokiereszowanej
twarzy. — Zadajcie mi pytanie, mogę to udowodnić — dodaje pewnie, czując jak
ból wraca do niej ze zdwoją siłą. Wszystkie krwawiące rany na powrót zaczynają
piec, jakby przykładała sobie do skóry rozżarzone węgle.
— Ja wiem —
odezwał się od razu Harry, podchodząc do niej bliżej. — Powiedz, co stało się z
twoimi rodzicami. Tylka ja i Ron wiemy, co zrobiłaś.
— Wymazałam
im siebie z pamięci i wysłałam do pracy na inny kontynent, ale na jaki nie
powiedziałam nawet wam — wycharczała cicho, czując metaliczny posmak na języku.
Krzywi się mocno i pochyla do przodu, wypluwając krew. Zamyka oczy, czując jak
świat kręci się dookoła niej. I właśnie w tym momencie traci panowanie nad
sobą.
— Szybko,
potrzebujemy eliksirów i ziół! Jest z nią tragicznie!
Jest przekonana, że nie może czuć
się bezpieczna; że dalej musi walczyć, bo Śmierciożercy gromadzą się dookoła
niej. Słyszy rozmowy i śmiech. Śmieją się z niej. Po raz kolejny jest dla nich
atrakcją. Krzyczy głośno, kiedy dwie osoby łapią ją pod ramiona i podnoszą
silnym szarpnięciem z brudnej ziemi. Zaczyna się szamotać, starając się jakoś
wyrwać, ale to bezskuteczne. Krzyczy, wyzywając ich i przeklinając na wszystkie
sposoby jakie znała. Gdyby tylko miała swoją różdżkę w dłoni.
Warczy głośno i stara się wypluć
balsam z płonącej lewizji, który ktoś na siłę wlał jej do buzi. Już w następnej
sekundzie ktoś przykłada do ust dziewczyny otwartą dłoń i przyciska ją mocno,
przytrzymując również za tył głowy, aby nie mogła nic więcej zrobić. Słyszy
głośny trzask, a zaraz po nim głosy stają się coraz cichsze. Przez ułamek
sekundy stara się jeszcze walczyć o siebie i swoje życie, a zaraz po tym
całkiem opada z sił. Nie jest w stanie dalej opierać się tym wszystkim ludziom
dookoła niej. Czuje kolejne zaklęcia, omiatające jej ciało. Poddaje się i już
nic więcej nie pamięta.
♥♦♣♠
Harry przez całą noc nie może pozbyć
się ogromnego poczucia winy. Czuje się współwinny temu, do jakiego stanu
doprowadziła się Hermiona. Teraz, z perspektywy czasu wie, że rozłąka była
najgorszym pomysłem, na jaki mogli wpaść. Nie dość, że wraz z Ronem stracili
kompletnie zaufanie Hermiony, to kilka długich miesięcy oszukiwali ją, czego
prawdopodobnie już niedługo ma się dowiedzieć. Potter nie chce nawet myśleć o
tym, jak bardzo spojrzenie Gryffonki będzie zawiedzione, kiedy już ktoś powie
jej o tym, ile czasu bezsensownie zmarnowali w Norze, chociaż oboje zdolni są
do tego by walczyć.
Wzdycha ciężko, przekręcając się na
drugi bok. Artur przypisał go do pokoju Ronalda wierząc, że razem będzie im
raźniej. I owszem, na początku było. W końcu przyjaźnią się od pierwszej
podróży Expresem Hogwardzkim. Jednak z czasem Ron zaczął denerwować Pottera.
Zwłaszcza tym, że za każdym razem, kiedy stara się podjąć temat ich powrotu do
walki, Weasley zbywa go cichym burknięciem i słowami to jeszcze nie jest odpowiedni czas, Harry. Odpoczywaj. Ale jak
długo można odpoczywać? Jak długo można udawać, że wszystko jest w porządku i
ich postępowanie nie odbiega od normy, kiedy rzeczywistość kreuje się zupełnie
inaczej?
Z cichym westchnieniem przewraca się
na drugi bok, nie mogąc dłużej patrzeć na plecy przyjaciela. W tym momencie
żałuje, że do pomieszczenia przez otwarte okno wpada blada poświata księżyca.
Może gdyby w pomieszczeniu panowała kompletna ciemność udałoby mu się chociaż
na chwilę odsunąć od siebie wyrzuty sumienia i zasnąć.
Zamyka powoli oczy i wsuwa jedną
dłoń pod poduszkę. Coraz częściej zdarza mu się zastanawiać nad tym, czy nie
powinien w końcu wziąć spraw w swoje ręce i po prostu wyjść którejś nocy z
Nory. Wie jednak, że jeszcze nie może tego zrobić. Zakon planuje bowiem przenieść
swoją kryjówkę w inne miejsce, a do tego przyda się każda para rąk. Nie może
przecież zostawić ich w tak paskudnym momencie.
Właśnie na tym polega problem.
Zawsze znajduje się coś, co nie
pozwala mu na uwolnienie się od Zakonu Feniksa i Nory. Naprawdę zaczyna czuć
się tu jak w więzieniu. Co prawda wciąż ma swoją różdżkę przy sobie, ale
prawdopodobnie jest do jedyna rzecz, jaka różni jego sytuację od sytuacji
więźniów z Azkabanu. Zgrzyta cicho zębami, wbijając mocno palce w poduszkę. Już
wie, że rozmowa z Ronem nie przyniesie mu zamierzonych efektów. W końcu jest
synem Artura i Molly – to oczywiste, że zawsze stanie po ich stronie. Musi
poszukać sojusznika w kimś innym, kto zrozumie jego obawy.
Wzdycha znowu, naciągając na głowę
poduszkę, aby choć odrobinę zagłuszyć chrapanie Rona, które powoli zaczyna
stawać się nie do zniesienia. Zapowiada się na to, że ta noc potrwa jeszcze
bardzo długo.
♥♦♣♠
Otwiera powoli oczy, czując lekko
podmuch wiatru na rozgrzanej twarzy. Mija chwila zanim jej wzrok przyzwyczaja
się do jasnego światła, wpadającego do pomieszczenia przez otwarte na oścież
okno. Oblizuje powoli spierzchnięte, popękane wargi i rozgląda się po
pomieszczeniu, od razu rozpoznając w nim pokój Ginny. Bladoróżowe ściany i
biały sufit. Dwa łóżka – jedno przygotowane specjalnie dla Hermiony, kiedy to
po całym roku sierpniową część wakacji spędzała u Weasleyów. Biurko pod oknem,
krzesło przy nim i regał z książkami, stojący przy wejściu. Molly nie pozwoliła
córce na więcej mebli. Uważała, że Gin w ten sposób jedynie zagraciłaby
niewielki pokój, który przypadł jej w udziale.
Wiatr szarpnął firankami i włosami
dziewczyny, wciąż leżącej nieruchomo na plecach. Miona tak bardzo chciała czuć
błogi spokój jeszcze chociaż przez kilka minut. Wie, że już za kilkanaście
godzin będzie musiała wrócić na pole bitwy. Jednak znajomy zapach proszku do
prania i wszechogarniająca cisza sprawiają, że nie jest w stanie skupić się na
ponurych myślach na dłużej. Przymyka z powrotem oczy i wzdycha cicho, rujnując
w ten sposób swoją chwilę.
— Hermiona?
— głos Ginny, chociaż cichy i delikatny, wdziera się nieprzyjemnie do głowy szatynki,
powodując milion ukłuć, które na nowo paraliżują wszystkie receptory w jej
mózgu. Zaciska mocno powieki i wbija zęby w dolną wargę, starając się powoli
usiąść i jednocześnie nie sprawić tym sobie zbyt wiele bólu.
— Witaj Gin
— Granger posyła w kierunku rudowłosej niemrawy uśmiech, jedną dłonią
zgarniając swoje włosy do tyłu, by przestały wpadać jej do oczu. Stara się
wyprostować plecy i nie dawać po sobie poznać, że coś było nie tak. — Wiesz
może jak się tu znalazłam? Pamiętam tylko walkę ze Śmierciożercami — pyta,
siląc się na uprzejmy ton.
Weasley zagryza swoją dolną wargę
wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Hermionie nie podoba się to, że Ruda cały
czas przygląda jej się badawczym spojrzeniem, wyrażającym mieszankę
współczucia, żalu i złości. Nic jednak nie mówi, cierpliwie czekając aż
dziewczyna w końcu raczy jej odpowiedzieć. Zaczyna jedynie nawijać sobie na
palce dół żółtej koszulki, w którą ktoś ją przebrał.
— Od tamtej
walki minęło trzy dni — zaczyna cicho Ginny, kiedy już udaje jej się pozbierać
wszystkie myśli w spójną całość. — W pewnym momencie zaczęłaś się dusić,
dlatego Syriusz i profesor Remus chcieli zabrać cię jak najszybciej do środka.
Ale ty nie chciałaś im na to pozwolić. Wpadłaś w dziki szał i zaczęłaś ich
wyzywać i wyrywać się tak, że Moody musiał cię uspokoić eliksirem. Swoją drogą
za pierwszym razem wszystko na niego wyplułaś — mały uśmiech wkrada się na usta
młodszej z dziewcząt.
Hermiona klnie cicho, unosząc z
powrotem wzrok na przyjaciółkę. Ginny zdążyła wydorośleć, odkąd ostatni raz ją
widziała. Jej włosy są znacznie dłuższe, a ona o kilka centymetrów wyższa.
Miała na sobie dżinsy i białą koszulkę. Posyła jej lekki uśmiech, wstając
ostrożnie z łóżka. Gin natychmiast podchodzi do niej i wyciąga ręce, chcąc
pomóc, ale Hermiona kręci stanowczo głową i sama prostuje plecy, kiedy zawroty
głowy przestają jej dokuczać.
— Poradzę
sobie, Gin. Nie takie rzeczy musiała znosić — rzuciła luźno, sięgając po
szklankę wody, stojącą na szafce nocnej obok łóżka. Bierze małego łyka,
przełykając go ciężko. — Możesz powiedzieć mi, gdzie są moje rzeczy? Muszę
ruszać dalej.
Ginny znowu wbija w nią swoje
świdrujące spojrzenie, przez co Herm zaciska mocno szczękę, powstrzymując się
od złośliwego komentarza. Pociesz się tym, że już za kilka godzin znów będzie
mogła zaszyć się w jednym z zaułków Londynu, oddając się samotnej walce
przeciwko Śmierciożercom i Czarnemu Panu.
Dziwi się, unosząc wysoko brwi,
kiedy Ruda otwiera drzwi do pokoju i wychodzi z niego bez najmniejszego słowa.
Hermiona czuje złość faktem, że została kompletnie zignorowana przez swoją
przyjaciółkę. Postanawia jednak pójść za nią, ówcześnie odstawiając szklankę z
powrotem na blat szafki nocnej. Poprawia na sobie tylko spodnie w kratę,
stanowiące część piżamy i starając się stawiać jak najcichsze kroki bosymi
stopami na drewnianej podłodze. Czuje się jak w tych licznych momentach, kiedy
na polu walki stara się podejść jak najbliżej Śmierciożerców, by móc podsłuchać
chociaż mały urywek z ich rozmowy. Karci się szybko za taki tok rozumowania.
Przecież nie przebywa wśród wrogów, a przyjaciół i nie ma najmniejszego prawa
do tego, aby porównywać ich ze sobą.
Kiedy zatrzymuje się przy barierce
schodów jest w stanie usłyszeć głos Ginny, ale niestety dziewczyna mówi zbyt
cicho, aby mogła zrozumieć chociaż jedno jej słowo. Zagryza mocno dolna wargę i
stara się zejść jeszcze kilka stopni w dół, obserwując uważnie, czy nikt się do
niej nie zbliża. Nie chciała nikogo zawieść, a już tym bardziej komukolwiek
sprawić przykrości. Dlatego po chwili siada powoli na schodach i zaczyna bawić
się koszulką, udając że przyszła po prostu poczekać na kogoś.
Niestety, Molly i Ginny dość szybko
wyniosły się z kuchni, a ona spędzą na schodach kilkanaście minut, bezsensownie
wpatrując się pustym wzrokiem przed siebie. Zrezygnowana opiera głowę o jedną z
barierek, przymykając na chwilę zmęczone oczy. Wycieńczenie wciąż daje jej się
we znaki. Dlatego już po chwili zasypia, nie będąc w stanie dłużej odpychać od
siebie zmęczenia.